wtorek, 20 listopada 2012

CODZIENNOŚĆ

    Dni są króciutkie, zazwyczaj też szaro-mgliste, z konieczności więc sporo czasu spędzam przy lampie i świecach. Moja ładowarka słoneczna daje malutko prądu, ledwie wystarcza do podładowania laptopa lub telefonu, więc lampek na ledy nie używam prawie wcale. Zresztą one świecą tak samo delikatnie, jak świece. Przy takim oświetleniu nie wszystko da się robić, a już na pewno nie delikatne koronki. Zaszła więc potrzeba takiego zorganizowania prac, żeby wykorzystać na maksa światło dzienne.
    Budzę się niezbyt wcześnie, tak między 7 a 8 rano, kiedy zaczyna dnieć. Rozpalam pod płytą, sprzątam, co psiaki nachrzaniły w nocy, wypuszczam ich mamę na dwór i idziemy do kur. Dostają ziarno i letnią wodę. Czasem zabieram maluchy ze sobą i baraszkują w obórce, podczas kiedy ja rąbię i ładuję drewno na taczkę. Podwożę drewno pod ganek, wnoszę wielkim koszem do domu, resztę układam na ganku. Zjadam śniadanie. Machanie pompą dla uzupełnienia wody. Potem druty lub szydełko, ewentualnie trochę czytania. Podłoga w okolicach pieca wyścielona gazetami z nikłą nadzieją, że tam będą się załatwiać. W międzyczasie nastawiam garnek na obiad, coś prostego i pożywnego, typu "wszystko, co w łapy wpadnie, do gara". Kiedy skończymy jeść obiad, zaczyna się zmierzch i zmęczone oczy nie bardzo chcą służyć. Wtedy sprzątam, myję podłogę, piorę. Do takich robót słabe światło wystarczy.
     Po zmroku też często wychodzę na swoje wędrówki. Zawsze dość dobrze widziałam w ciemności, więc jeśli noc nie jest wyjątkowo ciemna, to sobie radzę. Trzymam się raczej leśnych dróg i duktów. Wystarczy, żeby przewietrzyć się i czasem przyuwazyć bujne nocne życie puszczy. Spotykam zaaferowane grupki saren i jeleni, czasem dziki przemkną jak banda dresiarzy. Czasem zauważę cienie, groźne i dyskretne, wilków. Cicho latają sowy.
    Potem kolacja, toaleta, ostatnie pomachanie wajchą od pompy i do łóżka.
    Zewnętrznie nie dzieje się wiele, ale wewnętrznie wiele spraw ciągle jest do przemyślenia i ułożenia. Może dlatego mam wrażenie, że prowadzę niezwykle bogate i urozmaicone życie. Nigdy się nie nudzę.
    Jedna tylko rzecz jest dość niewygodna. Rano trzeba dość długo czekać, żeby się woda zagotowała na kawę. W ciągu dnia, jeśli zaniedbam postawienia czajnika na płycie, podobnie. Jeśli chcę mieć kawę albo herbatę, muszę to przewidzieć dużo wcześniej. Za to potrawy gotowane w ten sposób są bardzo smaczne. Co 4-5 dni piekę tez chleb, czasem bułkę na suchych drożdżach. Moja niechęć do mięsa trwa. Nie to nie, jak organizm nie chce, to go zmuszać nie będę. Białka mi nie zabraknie, choć jaj coraz mniej. Co ciekawe nie mam takich oporów w stosunku do ryb.

3 komentarze:

  1. Być tam gdzie Ty ,żyć tam gdzie Ty i doświadczyć tego wszystkiego to jest jak zjednoczyć się z tym zewnętrznym światem . W ciemnościach i ja dobrze widzę ale w nocy być w krainie gdzie człowiek jest gościem to już inna bajka. Wilki to one mnie by tam wołały ,podziwiam je i chyba kocham tak inaczej niż ich leśnych sąsiadów . Po takiej wizycie kawa z płyty jest jak dopełnienie do życia ,życia tu i teraz............

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie to wszystko opisujesz, rozmarzyłam się. Takie zwykłe-niezwykłe życie. A jak to z tym prądem u ciebie, nie używasz wogule czy poprostu bardzo mało bo nie zrozumiałam?

    OdpowiedzUsuń
  3. W chałupce, Asiu, z założenia nie ma prądu, bo daleko. Jest bateria słoneczna do podładowania lamtopa albo telefonu, ewentualnie do oświetlenia ledami :-)

    OdpowiedzUsuń